Nie fair

Nakłonienie Lily do przyjmowania leków to absolutny koszmar. Próbowałam mieszać je z syropem czekoladowym, płacić dodatkowe pięć dolarów za aromatyzowane, kruszyć je na ciasteczka, podsuwać jej podczas snu... nic nie działa, przynajmniej nie łatwo. Ona dosłownie potrzebuje być przypięta do ziemi i karmiona siłą, łzy płynące strumieniem i krzyki przez cały czas. Jej biała pościel Shabby Chic jest upstrzona tęczą leków, od różu Pepto-Bismol, przez królewski błękit, po głęboki fiolet, wszystkie będące wynikiem nocnych bitew, które wygrała. To straszne i serce mi się kraje, gdy tylko pojawia się pierwsza oznaka zbliżającej się infekcji.

Ben miał dziś paskudny kaszel. Kiedy wróciliśmy do domu, Lily zapytała mnie, czy powinnam dać mu jakieś lekarstwo. Zgodziłam się, a ona natychmiast zaczęła go drwić: "Be-e-en, chodź po swoje lekarstwo, maleńki" - śpiewała. Widziałem, jak koła obracają się w jej głowie - oto zemsta za tę wieżę z klocków Lego, którą przewrócił w zeszłym tygodniu. Odpłata za niesprowokowane uszczypnięcie i kopnięcie w samochodzie. Za zebrę, którą dostał na zeszłotygodniowej imprezie, na którą nie mogła pójść. Za książkę, którą miał wybrać poprzedniego wieczoru... Ben miał ją dostać, a ona miała kochać każdą minutę. Radość z bycia starszą siostrą.

Zawołałam go do siebie. Lily patrzyła, oczy błyszczały z podniecenia. Ben po prostu otworzył usta i połknął czerwony syrop, oznajmiając "mniam". W galerii zapanowała zszokowana cisza. Nagle Lily odkaszlnęła głośno. "Myślę, że ja też potrzebuję trochę" - jęknęła. "To niesprawiedliwe."