Twój 25 zjazd absolwentów szkoły średniej - po prostu idź

Minęło już 25 lat, aż ćwierć wieku, odkąd największym stresem w moim życiu było to, czy mój partner z laboratorium fizyki uczył się do egzaminu bardziej niż ja, i czy mam w szafce wystarczająco dużo Aqua Netu, żeby przetrwać po treningu zespołu tanecznego. A tego lata wybiorę się na 25-letni zjazd absolwentów liceum i spotkam się ponownie z grupą ludzi z lat 80-tych, którzy, jak jestem pewna, posłużyli Johnowi Hughesowi za inspirację do filmu "Breakfast Club". Lata 1986-1990 w moim dużym, średniej klasy, podmiejskim liceum mogłyby z łatwością być pierwowzorem dla Glenbrook North High School w Shermer, Ill.

Istniały kliki, stereotypy, a wśród mojej klasy z 1990 roku, mieliśmy w istocie jock'a, mózgowca, piękność, odludka i buntownika. Były fajne dzieciaki przy stole obiadowym, rozgrywający jeżdżący sportowym samochodem, cheerleaderka jeżdżąca kabrioletem i byli maniacy zespołu (którzy przypadkowo mieli ostatni śmiech - okazuje się, że maniacy zespołu kończą w orkiestrze marszowej twojego college'u i właściwie nie możesz się doczekać, żeby imprezować z nimi podczas sobotnich meczów piłki nożnej). Byli tam geniusze, artyści, sportowcy, marzyciele i realizatorzy. A teraz, prawie trzy dekady później, kiedy przygotowujemy się do spotkania w kurorcie plażowym i wylegiwania się na pokładzie basenu, wspominając wymykanie się przez okna sypialni, podawanie piwa i śpiewanie Taylora Dayne'a, wszystkie te fasady osobowości i kryzysy tożsamości nastolatków, które przedstawialiśmy lata temu, znikną.

Coś, co zmieniło się w życiu nas wszystkich, a maski zostaną zdjęte, człowieczeństwo wkradnie się do środka, a małżeństwo, dzieci i życie uderzą nas wszystkich. To się nazywa magia i tajemnica życia, które staje się wielkim wyrównywaczem. Wtedy, w wieku 17 lat, istniał quasi-nastoletni porządek dziobania. A teraz, po czterdziestce? Cóż, życie nie dyskryminuje. Podrzuciło, obróciło i wyrzuciło nas wszystkich w powietrze, i teraz wszyscy wylądowaliśmy na równej stopie. I to, moi przyjaciele śpiewający Def Leppard, jest jak, całkowicie rurowe.

Dwadzieścia pięć lat dorosłości dało klasie z 1990 roku jej nieuniknioną należność. Zostaliśmy zaskoczeni. Straciliśmy różne rzeczy. Znaleźliśmy rzeczy. Zyskiwaliśmy rzeczy. Uciekaliśmy od rzeczy. Błagaliśmy o powtórkę z życia. Błagaliśmy o to, żeby się nie zmieniło. Może nawet błagaliśmy, żeby się skończyło. A jednak wkrótce wszyscy znów się spotkamy, aby podzielić się z przyjaciółmi tym, co życie nam zaserwowało. Wszystkie radości i smutki, wzloty i upadki, i oczywiście wszystkie rzeczy, które straciliśmy, i wszystkie rzeczy, które znaleźliśmy.

Od 17 roku życia, można założyć, że wspólnie straciliśmy pracę, przyjaciół, dziadków, rodziców i zwierzęta. Straciliśmy kilogramy, zahamowania, strach i potępienie. Straciliśmy włosy, pretensje, uprzedzenia i rozczarowania. Zostaliśmy zapomniani, źle potraktowani, obrażeni i odrzuceni. Przeżyliśmy niemal paraliżujące rozczarowania i byliśmy do cna wyczerpani przytłaczającą odpowiedzialnością rodzinną. Walczyliśmy z rakiem, demonami, rozpaczą i przegraliśmy niektóre z naszych walk. Jest bardzo prawdopodobne, że większość z nas w tym czy innym momencie straciła całą swoją odwagę, nadzieję, radość, zdrowy rozsądek i mojo. I najprawdopodobniej wszyscy w pewnym momencie straciliśmy nawet rozum.

Ale bardziej niż to, co straciliśmy od 1990 roku, liczy się to, co zyskaliśmy.

Zyskaliśmy mądrość, wgląd, rozeznanie i łaskę. Przybywało nam kilogramów, dzieci, pasierbów i teściów. Znaleźliśmy nowe kariery, nowe miasta i nowych przyjaciół, o których nie wiedzieliśmy, że są nam potrzebni. Zyskaliśmy cierpliwość, spokój, wdzięczność i pewność siebie. Odmłodniałyśmy, nabrałyśmy sił, zostałyśmy uzdrowione i znów stałyśmy się całością. Stawiliśmy czoła najtrudniejszym dniom z opanowaniem, odwagą i siłą, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Walczyłyśmy z rakiem, demonami, rozpaczą i wygrałyśmy. Odnaleźliśmy odwagę, nadzieję, radość, rozsądek, a gdzieś w trakcie naszej podróży umysły, które utraciliśmy, powróciły. A teraz? Cóż, lepiej uważaj na świat, ponieważ nasze 40-te lata są o odzyskaniu naszego mojo z powrotem.

Wyszliśmy z naszej ceremonii ukończenia szkoły 25 lat temu wszyscy bardzo różni ludzie - odludek, mózg, piękno, buntownik, dżokej. Splecione ramiona, wspomnienia z okresu dojrzewania, całe życie przed nami, wszyscy zmierzaliśmy w tym samym kierunku - ścieżką życia.

Spotkamy się ponownie, 25 lat później, jako gospodynie domowe, nauczycielki, dyrektorki generalne, podróżniczki i terapeutki. Wszyscy jesteśmy teraz zupełnie innymi ludźmi, ale wszyscy z natury tacy sami. Po za zawodami jesteśmy mamą, tatą, żoną, mężem, partnerem życiowym. Jesteśmy opiekunami osób starszych, oparciem dla najlepszego przyjaciela, cheerleaderką rodziny, rozgrywającym naszego dziecka. Ramiona splecione, wspomnienia jeszcze przed nami, reszta życia przed nami, odejdziemy razem i wyruszymy w drogę powrotną, tym razem w bardzo różnych kierunkach.

I dopóki nie spotkamy się ponownie na naszej 50-tce, hej, nie zapomnij o mnie.