Jaki jest najtrudniejszy wiek?

Słyszę siebie mówiącą współpracownikowi, że posiadanie piętnastomiesięcznego dziecka jest bardziej wyczerpujące niż posiadanie noworodka. To była rewelacja, w którą trudno mi było uwierzyć. Była w ciąży i dawała mi do zrozumienia, że zdaje sobie sprawę z tego, jak trudny odcinek jest przed nią.

Miałam nowy chodzik i czułam się, jakbym była w stałej pozycji kucznej, utrzymując pozę bardziej wytężoną niż cokolwiek, czego próbowałam w jodze, gotowa łapać mojego niezdarnego urwisa na każdym kroku, usuwać z jego zasięgu niebezpieczeństwa zadławienia i nosić go tak długo, jak mi pozwoli, ponieważ odłożenie go oznaczało rozpoczęcie zabawy w gonitwę. Czułam, że dziecko, które leżało cały dzień, było łatwiejsze, byłam tego pewna.

A może tak było?

Czy to możliwe, że nie pamiętam już wyczerpania, jakie czułam z powodu przerywanego snu, karmienia piersią i wiszącego nade mną przez cały dzień poczucia "Czy jestem wystarczająco dobra w tej pracy matki?" i "Czy jestem do bani w mojej pracy zarobkowej?"?

Czy kiedy będę miała nastolatków, będę myślała: "Czy jestem wystarczająco dobra do tej pracy macierzyńskiej - i czy jest już za późno?". Czy każdej nocy będę się bujać i obracać, zastanawiając się, czy powinnam była bardziej - lub mniej - pomagać im w odrabianiu lekcji? Czy będę uważać, że bezmyślne zajmowanie się maluchem jest łatwiejsze od decydowania, czy dostęp do samochodu zmniejszy szanse mojego prawie dorosłego dziecka na przetrwanie na studiach? Czy spędzenie lata jako doradca na obozie to wystarczająca odpowiedzialność? Czy robienie obiadu mojemu nastolatkowi uniemożliwia mu naukę dbania o siebie?

A co z "strasznymi dwójkami"? Czy są one najtrudniejsze? Czy one naprawdę zdarzają się w wieku trzech lat? Czy pieprzone Czwórki to już coś?

Przez większą część wczorajszego dnia myślałam, że idzie mi łatwo. Moje starsze dziecko było umówione na zabawę. Z obozu odebrała go rodzina, która cieszyła się, że może do niego dołączyć na popołudnie. Moja młodsza bawiła się w parku, podczas gdy ja siedziałam na ławce i podziwiałam jej umiejętność zjeżdżania po tyczce, co było wyczynem, którego bali się spróbować chłopcy w jej wieku, z którymi się bawiła. "To jest całkiem niezłe" - pomyślałam. Wychowuję dobrych ludzi".

Później, w domu, tak się wściekła z powodu zgubionej bransoletki, płacząc z zamierzoną głośnością, że chciałam zadzwonić do męża do pracy i zmusić go do słuchania tego krzyku, żeby nie czuć się z tym tak samotnie.

Pomyślałam, że być może odkryłam kolejny wymiar tego, co czyni rodzicielstwo trudnym: samotność. Może to, co ma wpływ na to, jak trudne są poszczególne etapy, jest związane z tym, ile wsparcia ma się w tym czasie.

Ale skąd możemy to wiedzieć? Kiedy urodziłam noworodka, wydawało mi się, że jestem taka szczęśliwa. Nie zdawałam sobie sprawy, jak trudne było pierwsze sześć tygodni, dopóki nie było ich za mną. To samo dotyczyło kolejnych trzech miesięcy. Każdy etap czuł się jak wyjście z ciemnego tunelu, tunelu, w którym nawet nie wiedziałem, że jestem.

Zastanawiam się, czy teraz też jestem w takim tunelu.